Skip to content

Instantly share code, notes, and snippets.

  • Save Vegann/1ca37a2e0ba9915ceaeeb3b104e9d9e7 to your computer and use it in GitHub Desktop.
Save Vegann/1ca37a2e0ba9915ceaeeb3b104e9d9e7 to your computer and use it in GitHub Desktop.
Miłość w czasach miesięcznic. Żona senatora Waldemara Bonkowskiego z PiS: Zależy mi, by Jarosław Kaczyński to przeczytał. Nareszcie dowie się prawdy

Miłość w czasach miesięcznic. Żona senatora Waldemara Bonkowskiego z PiS: Zależy mi, by Jarosław Kaczyński to przeczytał. Nareszcie dowie się prawdy

Mąż ostrzegł mnie, bym nie próbowała o tym pisać do prezesa Jarosława, bo on i tak o wszystkim wie. Najbardziej bał się właśnie tego - mówi żona senatora Waldemara Bonkowskiego z PiS.

On – na miesięcznicy, on – z prezesem Kaczyńskim, on – z krzyżem smoleńskim. On – w swojej 7-hektarowej posiadłości: żeliwne, kute wrota, murowana kapliczka, monumentalna brama z orłem i flagą (poniżej tablica: „Uwaga! Byłym funkcjonariuszom PZPR, UB, SB, ORMO, wszelkim konfidentom oraz lewakom i wrogom IV RP wstęp wzbroniony”). Mówi: „Kocham swoją małą ojczyznę, a szczególnie Polskę, Matkę Bożą”. To filmik z kampanii wyborczej kaszubskiego senatora PiS Waldemara Bonkowskiego. Wrzucił go po raz kolejny na swój profil na Facebooku 20 października.

Trzy dni wcześniej, po wizycie prezydenta Turcji Recepa Erdogana w Senacie, pisze na Facebooku: „Państwo polskie powinno rozważyć wariant turecki, by raz na zawsze oczyścić Polskę z targowiczan i wszelkiej maści popłuczyn po PRL-u oraz obecnych puczystów”.

Miesiąc wcześniej, 21 września, posiedzenie Senatu, dyskusja o uchodźcach. – Brud, brud, brud! –

zabiera głos Bonkowski

. – A nawet powiem kolokwialnie: syf, kiła i malaria. Tych ludzi nie da się ucywilizować!

Lipiec, debata o Sądzie Najwyższym: – Tam chodzą stare upiory bolszewickie, ubeckie wdowy i pożyteczni idioci – to o uczestnikach protestów w obronie sądów.

Striptizowi męskiemu Waldemar Bonkowski mówi NIE

Mało brakowało, a Waldemar Bonkowski, wiceprzewodniczący sejmiku wojewódzkiego, nie wystartowałby w wyborach do Senatu. W czerwcu 2015 roku przyszedł na obrady Rady Miasta Gdańska z transparentem „Dziś lesby-geje, jutro zoofile – kto pojutrze? Dewiantów trzeba leczyć, a zboczeńców izolować. Sodomie i Gomorze mówimy Nie!!! Nie pozwólmy homoseksualnej gangrenie ześwinić Polskę!!!”. Kampania przeciw Homofobii i kilkanaście innych organizacji wezwały do wykluczenia go z polityki. Ale mimo to znalazł się na liście PiS do Senatu i w najbardziej kaszubskim z okręgów wyborczych dostał ponad 60 tys. głosów. W Sierakowicach, gminie o jednym z najwyższych wskaźników dzietności, głosowało na niego 58 procent wyborców.

Transparent nie był nowy, Bonkowski po raz pierwszy użył go rok wcześniej. 8 marca 2014 roku zmieszał się z uczestnikami trójmiejskiej Manify. Tłumaczył: – Za komuny były oddziały obyczajowe milicji, które ścigały pederastów. Później przestano ich ścigać, bo uznano, że to choroba. A przecież oni sieją zgorszenie.

Po raz pierwszy zaatakował homoseksualistów w 2006 roku. Na biurze PiS-u w Kościerzynie (które sam ufundował i ozdobił flagami: maryjną, papieską i polską) wywiesił hasło „Lesby, geje, zoofiliści, kto pojutrze? To syfilizacja”. Sam wyklejał litery, zamiast „zoofile” wyszło mu „zoofiliści”. Ale wyraz „syfilizacja” był zgodny z planem. – To taka nowa gejowska cywilizacja. Kolegom z partii bardzo się spodobało to określenie – mówił „Gazecie Wyborczej” w Trójmieście.

Bannerem chciał zaprotestować przeciw „Striptizowi męskiemu z okazji Dnia Kobiet”, który w wykonaniu chippendalesów odbył się w kościerskiej restauracji. Transparent nocą zerwano. – Podejrzewam, że stoją za tym jakieś środowiska gejowskie. Przyjezdne, bo w Kościerzynie takich nie mamy – tłumaczył „Wyborczej”.

PRZECZYTAJ TAKŻE:

Waldemar Bonkowski - wróg mniejszości seksualnych, zwolennik leczenia "homoseksualnych dewiantów"

 Waldemar Bonkowski w partii dłużej niż Jarosław

W partii ma staż dłuższy od Jarosława Kaczyńskiego. – Byłem w Porozumieniu Centrum, a potem w PiS od samego początku. Tymczasem nasz przewodniczący przez pewien okres był prezesem honorowym i nie należał do PC. W długości stażu może się ze mną równać jedynie Adam Lipiński – chwalił się nam Bonkowski.

Może dlatego Kaczyński powołał go w 2013 na członka Rady Politycznej PiS.

Jako radny i działacz Bonkowski był nadaktywny, jako senator za wiele się nie udziela. Przez rok zabrał głos 20 razy. Na początku kadencji chciał pozbawić Olgę Tokarczuk tytułu Honorowej Obywatelki Nowej Rudy, bo „jej wypowiedzi są haniebne”. Nie udało się. Rok później wybrał się ze znajomymi na wschodni kraniec Mierzei Wiślanej. Postawili słup stylizowany na graniczny. – Ruski muszą wiedzieć, że tu kraj suwerenny i niepodległy – tak uczcił 77. rocznicę agresji ZSRR na Polskę.

Koledzy z Senatu: – Siedzi daleko od mównicy, w przedostatnim rzędzie, może dlatego lubi pokrzyczeć z ławki. Merytorycznie się nie wypowiada, jak zabierze głos, niezależnie, czy debata dotyczy organizacji pozarządowych, czy trybunału, ma wyuczonych parę frazesów: „Złodzieje, mordercy, bandyci z Platformy oraz uzdrowiciele świata z PiS”. Pojawił się już wniosek o uchylenie mu immunitetu z powodu postępowania dotyczącego homofobicznych wypowiedzi, ale partyjni koledzy go wybronili.

PRZECZYTAJ TAKŻE: 

Drugi Rejtan Rzeczypospolitej. Po co senator PiS stawia słup graniczny na plaży?

Znajoma spod smoleńskiego krzyża

Po tekście z czerwca 2017, w którym „Gazeta Wyborcza”

opisała wyczyny Bonkowskiego

, jego żona Hanna napisała do redakcji, że chce opowiedzieć więcej o mężu. – Zależy mi, by Jarosław Kaczyński to przeczytał, a wiem, że czyta „Wyborczą” – dodała. – Nareszcie dowie się prawdy.

Waldemar Bonkowski to Kaszuba z Liniewa (wieś 23 km od Kościerzyny). Był najmłodszy z piątki rodzeństwa, żyli biednie, stąd może parcie senatora, żeby się dorobić. W oświadczeniu majątkowym pisze, że posiada blisko 800 tys. zł, grunty rolne (około 400 hektarów) warte 7,5 mln zł, w tym 7-hektarowe ranczo w Jednówce pod Kościerzyną, z okazałą willą.

Z wykształcenia stolarz tapicer. Miał 19 lat, gdy w 1978 roku z siostrą wzięli w ajencję bar od gminnej spółdzielni. Pod Jeleniem podawali wódkę, piwo, bigos.

Duży, rumiany, z wiekiem nabrał szlachetności. Płowe włosy posiwiały, a okulary, które założył po pięćdziesiątce, dodały mu powagi. Gdy się do niego dzwoni, zamiast sygnału słychać „Mazurek Dąbrowskiego”.

Znajomi: – Miły, uczynny, sympatyczny.

Żona: – Też tak myślałam, przez 25 lat z okładem. Mój mąż ma dwa oblicza. Głosi swoje piękne hasła „Bóg, Honor, Ojczyzna i Rodzina”. Tą rodziną miałam być ja, ale on uczynił z partii rodzinę. A potem pojawiła się ona, M. – znajoma spod smoleńskiego krzyża.

PRZECZYTAJ TAKŻE:

W transparentu, z którym Waldemar Bonkowski pojechał na Węgry: Boże, chroń Węgry i Polskę! Ustrzeż przed lewacko-liberalną syfilizacją

Zabij mnie zamiast niej

Siedzimy w kuchni. Dwa owczarki kaukaskie pilnują posesji.

– Najpierw opowiem, jak zaatakował moją rodzinę pod koniec 2013 roku – zaczyna Hanna Bonkowska. Drobna, energiczna brunetka, trudno uwierzyć, że ma 56 lat. – W drugi dzień świąt Bożego Narodzenia wyprawiałam urodziny. Byli znajomi, kuzynka z mężem, moja siostra Basia, brat, obie mamy: moja i Waldka, którą się opiekowaliśmy. Nie minęły dwie godziny i coś go ugryzło, złapał swoją mamę i zaczął ją na siłę wyprowadzać do jej pokoju. „Zostaw – prosiłam. – Jest taka szczęśliwa, śpiewamy kolędy, ona to uwielbia”.

Nie odpuścił, a gdy wrócił do stołu, zaczął przemowę: „To są nasze ostatnie święta, bo Hania swoją zazdrością niszczy nasze małżeństwo”. Basia nie wytrzymała i powiedziała: „To nie Hania, wszystko sypie się przez ciebie”.

Coś tam jeszcze do siebie mówili, aż Waldek zamachnął się, chciał ją uderzyć z otwartej dłoni w twarz. Uchyliła się. Chwilę później uciekała przed nim dookoła stołu. Ona drobna, on zwalisty, a stół długi, zastawiony gęsto rybami, pieczonym, sałatkami. Siedzieliśmy, jakby nas zamroziło, w końcu mąż kuzynki mówi: „Ela, idziemy”. Po chwili mąż Basi: „Wychodzimy”.

Musiało to rozjuszyć Waldka, bo krzyknął: „Kurwa, ja was tu wszystkich zaraz wyprowadzę”. A po chwili wbiegł z pistoletem w ręku.

Czułam się, jakbym była w środku filmu. Gdy przystawił Basi do serca pistolet, moja 76-letnia mama rzuciła się w jej stronę. „Zabij mnie zamiast niej” – prosiła. Wtedy Waldek przyłożył pistolet do mojego bratanka, 17-letniego Kuby. Ojciec zasłonił syna.

Wykręciłam 112 i powiedziałam, że mąż grozi gościom pistoletem. Wtedy on gdzieś pobiegł.

Policjanci przyjechali bardzo szybko. „Panie Bonkowski, niech pan pokaże pistolet” – prosił policjant. „Nie mam, wrzuciłem do studni”. „To zrobimy rewizję”. „Róbcie, żona lubi sprzątać, będzie miała zajęcie”.

W końcu ustąpił, może bał się, że znajdą coś jeszcze, i przyniósł pistolet – okazało się, że jest na gaz. Nikt z nas nie zna się na broni, wydawało nam się, że w każdej chwili może kogoś zabić.

Przy policjantach Waldek był wobec mnie agresywny, kazał mi się wynosić. Policjant spytał: „Zostaje pani w domu?”. „Tak”. „Wobec tego będziemy w pobliżu”. Dotrzymali słowa – radiowóz do rana krążył po okolicy.

Dziś Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku mówi: – Postępowanie nie było prowadzone, bo zawiadamiający o zdarzeniu stwierdził, że groźby były kierowane wobec innych osób, a te osoby nie złożyły wniosku o ściganie. W marcu 2015 umorzono sprawę.

– Moja rodzina nie wniosła o ściganie za grożenie bronią – przyznaje Hanna Bonkowska. – Siostra i brat obawiali się zemsty Waldka. Jest na Kaszubach wpływową osobą. Gdy byłam kolejny raz na policji, w lutym 2014 roku, i zgłosiłam, że Waldek próbował mnie pobić, nie zdecydowałam się na założenie Niebieskiej Karty – dodaje. – Może to błąd, ale coś mnie powstrzymało. Wstyd.

PRZECZYTAJ TAKŻE:

Waldemar Bonkowski, mobilny billboard PiS. "Prędzej pójdę z kosą na sztorc"

Masaż stópek Jarka

– Na początku stycznia 2014 roku znalazłam w skrzynce pocztowej list od Waldemara – mówi Hanna i pokazuje pismo: „Niniejszym oświadczam, iż nie wyrażam zgody, by do mojej posiadłości przyjeżdżały inne osoby niż te, które są przeze mnie zaproszone. W razie niezastosowania się do mojego żądania będę się musiał zwrócić do sądu o eksmisję Twojej osoby z powodu naruszania porządku domowego”.

– Nadal mieszkaliśmy razem, choć ja dziewięć miesięcy wcześniej dowiedziałam się, że wieczorami na FB wyznawał uczucia M., swojej przyjaciółce z Warszawy. Pisali do siebie niemal codziennie. Po którejś z miesięcznic M. dzieliła się z Waldkiem wrażeniami: o tym, jak przemawiała do mikrofonu przed mszą i po mszy. A potem stała blisko, na wprost prezesa, a on przez długą chwilę patrzył jej w oczy – relacjonuje Hanna. – Napisała też, że mogłaby robić Jarkowi masaż stópek. Na co mój mąż odpisał, że zaczyna być zazdrosny o prezesa.

Komuna to był złoty czas

– Poznaliśmy się u koleżanki, miałam 17 lat – wspomina. – W sylwestra 1983 roku wzięliśmy ślub. On był zupełnie innym człowiekiem, wszystkich oczarował, został ukochanym zięciem mamy. Niestety, oszukiwał mnie już wtedy. Wiedziałam, że ma jakieś hektary w Jednówce z rozsypującą się chatą, mówił, że kupił je okazyjnie. Po ślubie wyznał mojemu tacie, że zapłacił tylko 40 procent wartości i wziął jeszcze cztery kredyty na 2 mln zł. Na spłacenie ziemi, budowę, ogrodzenie posiadłości (7 hektarów), doprowadzenie wody, prądu i coś tam jeszcze. „No to, córcia, wyszłaś za kredyt” – śmiał się tata.

Rzeczywiście, zaczęliśmy go spłacać trzy miesiące po ślubie wspólnie zarobionymi pieniędzmi. Jednak gospodarstwo pozostało jego własnością, nie dopisał mnie.

Wprowadzili się do mieszkania jej rodziców, do bloku w Kościerzynie, i wiosną otworzyli w Skarszewach sklep Kolonialka. – Na początku mieliśmy niesamowite obroty, stałam za ladą sześć dni w tygodniu, Waldek szukał towaru, gdzie się dało, od prywaciarzy, na hali w Gdyni, u marynarzy. Komuna to był dla niego złoty czas – wystarczyła paczka kawy i potrafił załatwić wszystko. W czerwcu przeprowadziliśmy się na zaplecze, był tam mały pokoik. Spaliśmy na rozkładanym fotelu, gotowałam obiady na kuchence elektrycznej. Tak wytrwaliśmy trzy lata. Czasami zastanawiałam się, dlaczego nigdy nie ma pieniędzy, skoro tak dobrze nam idzie. Okazało się, że Waldek spłacał kredyty.

Dorabialiśmy się przez lata: ciułanie, kredyty, pożyczki od mojej rodziny, kilka razy odwiedzali nas komornicy. Cały czas ciężko pracowałam.

– Pani nie kontrolowała pieniędzy?

– On utargi od razu zabierał, na towar, na opłaty. A co piątek dawał mi gotówkę na zakupy. Ufałam mu.

Hanna częstuje obiadem i opowiada dalej: – Po czterech latach zamknęliśmy sklep, załatwiła nas konkurencja. Waldek w Jednówce wybudował dom klocek, położył papę na dach i zamieszkaliśmy w dwóch pokoikach z kuchnią i łazienką. Niestety puszczał dach i zaciekało. Na okrągło szorowałam ściany. Miałam 150 kur i woziłam raz w tygodniu jajka do cukierni w Kościerzynie. Za to robiłam zakupy na cały tydzień i jeszcze mi zostawało.

Na początku lat 90. otworzyliśmy bar piwny w Skarszewach. Stałam za barem: kufle pozbierać, pozmywać, posprzątać po klientach. Pracowałam sama, Waldek dowoził towar i zajmował się papierkową robotą. Raz w tygodniu zastępował mnie, żebym mogła zająć się domem. Potem powiedziałam „basta” i w niedzielę mieliśmy zamknięte. Bar prowadziliśmy dziesięć lat.

Po 1989 roku wzięliśmy w dzierżawę ziemię od Agencji Rolnej po upadłym pegeerze w Grabowie Kościerskim. W 2002 roku kupiliśmy 310 hektarów i zabudowania. Waldek dokupił jeszcze ziemi, więc w sumie jest jej około 400 ha. Po kilku latach na 60 hektarach posadziliśmy las, mieliśmy też sporo łąk, resztę obsialiśmy. Dostawaliśmy duże dopłaty z Unii. Dzięki temu wyszliśmy z długów. W 2006 roku rozbudowaliśmy dom, ozdobną bramę wieńczył wykuty w żeliwie napis „Jednówka”.

Teraz widzę to jasno: gdy dostaliśmy pieniądze z dopłat, odbiła mu szajba. Poczuł się bardzo ważny.

PRZECZYTAJ TAKŻE:

Senator PiS chce blokady FB w Polsce. Odcięli go za "pokolenie ciot"


Finansował biuro PC, a ja chrust zbierałam

– Kiedy mąż zajął się polityką?

Hanna sprząta po obiedzie: – Jeszcze za narzeczeństwa jeździliśmy do Gdańska na protesty, raz to nas nawet zomowcy zgarnęli do „lodówki”. Od początku był w Porozumieniu Centrum, potem w PiS. Ja na politykę nie miałam czasu, zasuwałam jak nie w barze, to w gospodarstwie. Waldek powtarzał, że on jest mózgiem. Zaakceptowałam to, ale jak czasami chciałam się z nim wyrwać, to mnie nie zabierał. Dla PiS-u zrobiłby wszystko. Z naszych wspólnych pieniędzy finansował wyjazdy, bannery, biesiady. Płacił za autobusy, które woziły ludzi do Torunia, na msze do ojca Rydzyka. On na PiS zawsze miał pieniądze. Gdy w Kościerzynie jeszcze w latach 90. otworzył biuro PC, poszły na to nasze pieniądze, a wtedy nam się nie przelewało i paliłam w domu chrustem, który zbierałam w lesie.

Na pięćdziesiątkę zaprosił ponad 200 osób, przyjechało ze 180, oczywiście góra PiS-u nawaliła, był tylko Jacek Kurski i nieżyjący już ksiądz Jankowski. Waldek ogłosił, napisała też o tym lokalna gazeta, że zamiast prezentów chciałby, by goście wrzucali pieniądze do puszki, która zostanie przekazana hospicjum w Kościerzynie. Zebrała się spora suma, ale on nigdy jej nie przekazał. Okazało się, że nie mamy czym zapłacić za katering, więc puszka poszła na jedzenie dla gości.

Gdy Lech Kaczyński był prezydentem Warszawy i przyjechał na Kaszuby, Waldek chciał zamówić dla całej ekipy kolację w restauracji. „Nie mamy tyle pieniędzy!” – próbowałam go powstrzymać, bo wtedy trzy razy oglądałam każdą złotówkę. Obiecałam, że przygotuję przyjęcie w domu, i w końcu ustąpił.

To był piątek, na Kaszubach się pości. Więc podałam dorsza po grecku, śledzie, jajka, sałatki. Goście byli zdziwieni – mimo że katolicy, najwyraźniej nie pościli.

Ja cię kocham, ale jesteś chora

– Kiedy między wami zaczęło się psuć? – pytam, gdy Hanna nalewa herbatę.

– Gdy w marcu 2012 roku Waldek pojechał z ekipą PiS-owską na Węgry. Wrócił zachwycony i jak się później okazało, zakochany. Od dwóch lat nie był już radnym, więc jeździł po Polsce, był wszędzie, gdzie coś się działo. On i te jego bannery.

– Po co jeździł z bannerami?

– On uwielbia być popularny. W garażu miał kilkadziesiąt tych bannerów. Zaczęli nazywać go „Rejtan” albo „Wybawiciel Polski”. Któregoś dnia oznajmił mi, że historia go oceni i zapamięta. Po prostu już nie mógł żyć bez tej uwagi.

– A dlaczego przestał być radnym?

– Za pierwszych rządów PiS-u został prezesem spółki Bielnik koło Elbląga, która należała do koncernu Energa. Tam naobrażał ludzi i kantował na paliwie.

Rzeczywiście. Sąd Okręgowy w Elblągu nałożył we wrześniu 2010 na Bonkowskiego grzywnę za nakłanianie pracowników do fałszowania dokumentacji: kazał im zawyżać wykaz zużycia paliwa w ciągniku i służbowym samochodzie. Zarzucano mu także, że używał wobec podwładnych obraźliwych słów i stosował mobbing.

„Ten wyrok jest absurdalny, to zemsta – tłumaczył się Bonkowski dziennikarzom – Szyto mi buty od kilku lat, żeby mnie wyeliminować z polityki. Spodziewałem się takiego wyroku, bo wiadomo, jak nasze sądy działają”.

Ale w następnych wyborach do sejmiku nie wystartował. – Zbudował więc stelaż na dostawczaku, zawiesił na nim swoje „złote myśli” i ruszył w Polskę – opowiada Hanna. – Gdy zaczęły się miesięcznice, jeździł na każdą. Startował już poprzedniego dnia, by zdążyć na wieczorną mszę w Warszawie, a następnego dnia na uroczystości. Jeździło ich pięciu, sześciu panów. Robiłam im wszystkim kanapki na drogę, a Waldek płacił za hotel. Kiedyś pieliłam w ogrodzie, jak wrócili z Warszawy. Jeden rzucił: „Ale ty się, Waldek, potrafisz ustawić. Żona wszystko za ciebie zrobi”. Mąż go odciągnął, żeby był cicho.

Hanna pokazuje kalendarze z 2012 i 2013 roku. Większość kratek jest zapisana: Olsztyn, Częstochowa, Belgia, Warszawa, ksiądz Natanek, miesięcznica, opłatek Gdańsk, bardzo często powtarza się wpis „cały dzień poza domem”. – Nie było go prawie pół roku w domu – opowiada. – A jak był, to jakiś nieobecny. Kupił sobie smartfona, wieczorami siedział przed 60-calowym telewizorem i grzebał w telefonie. Tylko gdy leciało „Szkło kontaktowe”, krzyczał do telewizora.

Wiosną zapisał się w Gdańsku na angielski. „Mogłeś mnie też zapisać, uczylibyśmy się razem” – zagadnęłam go. „Nie damy rady jeździć razem” – usłyszałam. Niedługo potem okazało się, że z kimś odrabia lekcje przez telefon. Była to M. „Kto ci pomaga?”. „Koleżanka z Warszawy, spod krzyża smoleńskiego”. „Pracuje, ma męża i dzieci?”. „Tak”. „I ma na to czas, żeby z tobą robić codziennie lekcje przez dwie godziny? A co jej mąż na to?”. „Zgadza się”.

Rano do mnie mówi: „Jadę do Warszawy”. „Po co?”. „Mam lekcję angielskiego”. Coś zaczęłam podejrzewać.

Potem dowiedziałam się, że ona wysyłała mu artykuły o osobowości psychopatycznej. Instruowała, na czym polega separacja.

Jesteś chora, daj się leczyć

Czułam, że coś jest nie tak, więc byłam może bardziej nerwowa. Ale on zrobił ze mnie osobę chorą psychicznie. – Ja ciebie tak kocham – szeptał mi do ucha i cmokał w policzek. – Ale ty jesteś chora, daj się leczyć. Jak nie chcesz do psychiatry, to pojadę z tobą do psychologa. Nie rozwalaj naszego małżeństwa, proszę cię.

Powtarzał, że jestem chora, ale on mnie nie zostawi. Na początku robił to na miękko i ja mu uwierzyłam.

– Jak to możliwe? – dzwonię do siostry Hanny Alicji.

– Mąż był jej całym światem, zwłaszcza że nie mieli dzieci. Jeśli ktoś tak ważny mówi, że ze mną coś się dzieje, nawet jak ja tego nie zauważam, to uznaję jego rację: przecież chce pomóc.

– Wiedzieliście, co się dzieje?

– Hanka długo wszystko ukrywała. Dopiero po akcji z pistoletem dotarło do nas, że grozi jej niebezpieczeństwo.

– Dlaczego pani nic nie mówiła rodzinie? – pytam Hannę.

– Wstydziłam się, a z dnia na dzień byłam w coraz gorszej formie. Waldek raz przywiózł mi trzy opakowania tabletek. To były leki na receptę. Przestraszyłam się, bo w ulotce było napisane, że są silnie uzależniające. Zaczął mówić, że mnie ubezwłasnowolni i wywiezie w kaftanie bezpieczeństwa do wariatkowa.

Kiedyś pojechaliśmy do mojego brata. Wyszłam na chwilę do apteki, wracam – Waldek ma zapłakane oczy, a wszyscy na mnie dziwnie patrzą. „Z tobą wytrzymać i żyć jest naprawdę ciężko” – oznajmił mi brat. Nie chciałam psuć atmosfery, więc nie podjęłam tematu. Gdy wróciłam do domu, zadzwoniła bratowa i mówi: „Hanka, dlaczego ty rozwalasz małżeństwo? Waldek płakał. Robisz awantury, jesteś zazdrosna”.

Potem dzwoni znajomy policjant: „Hania, przyjedź do nas na chwilę, ale bez Waldka”. Ledwo zdążyłam usiąść, zaczął opowiadać: „Waldek się na ciebie skarży, że rozwalasz małżeństwo. On chce dać cię leczyć, ale ty nie chcesz”.

Mąż opowiadał znajomym, że jestem psychopatką, mam napady gniewu, złości i robię awantury. Zarzucam mu, że ma kochankę, a przecież żadnej kochanki nie ma.

Otóż miał, i nawet postanowił pokazać jej nasz dom. Wyprawiliśmy w lipcu 2012 roku wesele Waldka bratanicy. Poprawiny były u nas. Rano Waldek pojechał w somonińskie lasy, mieli tam spotkanie PiS-owskiej watahy. Był tam między innymi Macierewicz. Po południu podjechało kilka samochodów z pisowcami, zaprosiłam ich, aby usiedli z weselnikami.

„Mąż pani nie mówił? – zagadnęła mnie jedna z kobiet. – Byliśmy razem w Częstochowie w czwórkę, ja z mężem, Waldek i M. Jest tu z nami, to ta miła blondynka”.

No i Waldek mi ją przedstawił.

PRZECZYTAJ TAKŻE:

Upiory bolszewickie i ubeckie wdowy senatora Waldemara Bonkowskiego. "Przynosi wstyd Kaszubom"

Tylko nie pisz o tym do Jarosława

Kim ona jest dla Waldka, dowiedziałam się w marcu 2013, gdy znów pojechał na Węgry. Tym razem był z nim nasz znajomy, burmistrz Pelplina z synem. Jeszcze gdy byli w pociągu, zdzwoniła do mnie żona burmistrza i mówi, że wie od syna, że obok Waldka siedzi jakaś pani M.

Zrobiło mi się gorąco. Koleżanka mówi: „Hania, wejdź w jego komputer, sprawdź”. „Ale ja się nie znam, a tam jest hasło”. Mówiła mi krok po kroku, co mam robić. Zaczęłam kombinować z hasłem. Pomyślałam: może „Jednówka”. Trafiłam. Jak wyleciały pliki z Facebooka – nie mogłam się pozbierać. Była tam także ich miłosna korespondencja.

Gdy Waldek wrócił, powiedziałam mu, że wiem o M. Usłyszałam: „To tylko zabawa, taka gra”. Ostrzegł, żebym nie próbowała o tym pisać do prezesa Jarosława, bo on i tak o wszystkim wie. Najbardziej obawiał się właśnie tego.

Nie miałam takich zamiarów, ale mu już nie wierzyłam. Wynajęłam panią detektyw – okazało się, że po miesięcznicy w Warszawie wracał z M. do jej mieszkania, a rano z nią wychodził.

Gdy chciałam rozmawiać, mówił, żebym się uspokoiła, bo mnie wywiezie w kaftanie. Zaczęłam się bać. Zgłosiłam na policję, że mi grozi.

Przestałam jeść i spać. Ważyłam nieco ponad 40 kilogramów, wszyscy myśleli, że mam raka. Lekarz zlecił mi badania – byłam zdrowa. Poszłam do lekarki, która była neurologiem i psychiatrą. To był czerwiec 2013. Stwierdziła depresję. Chciała mnie zatrzymać w szpitalu. Ale powiedziałam: „Pani doktor, ja mam pięć psów, a mojego męża nigdy nie ma”. Dała mi tabletki.

Czułam się po nich wspaniale, byłam otępiała, nic mnie nie obchodziło, nie denerwowałam się, ale po miesiącu stwierdziłam – nie! Tak nie będę żyła. Zaczęłam na Religia TV codziennie oglądać program ewangeliczki Joyce Meyer. Postawiła mnie na nogi. A jak przychodził kryzys, czytałam Pismo Święte. Pomagało.

Waldkowi powiedziałam, że jak z nią skończy, to wszystko wróci do normy. Obiecał, że tamta historia to już przeszłość. Zaczął się starać – kupił dwa porządne rowery, prosiłam o to od kilku lat, mieliśmy nimi jeździć na wycieczki. Ja swoim się cieszyłam niecały rok, wywiózł oba na rajd smoleński Warszawa – Kraków. Może zabrał go dla M. Więcej roweru już nie zobaczyłam.

Latem 2013 roku pojechaliśmy na urlop do Egiptu. Ale nie dowierzałam mu, więc po powrocie wysłałam list do M., a do koperty włożyłam pięć zdjęć z Egiptu i pozdrowienia. Po kilku dniach Waldek wpadł do domu jak szalony. „Jak śmiałaś, jesteś psychopatką, powinnaś leczyć się w szpitalu” – krzyczał.

„Gdyby między wami nie było kontaktu, nic byś nie wiedział” – odpowiedziałam spokojnie.

Z dnia na dzień zrobiło się otwarte piekło. Szarpał mnie, popychał, wyzywał i straszył szpitalem. Ja mała, chuda – on wielki. Bałam się. Uprzedziłam rodzinę, że może mnie zamknąć w psychiatryku. Zgłosiłam to też dzielnicowemu.

W Wigilię pierwszy raz zamierzył się na moją siostrę Basię. Potem w domu prawie złamał mi palec – ale na pasterce jak gdyby nigdy nic poszedł do komunii świętej. W pierwszy dzień świąt cały czas docinał mi: „Jesteś psychopatką. Niszczysz mi życie. Wynoś się z mojego domu”. A w drugie święto, w moje urodziny – już opowiadałam – mierzył do Basi i bratanka z pistoletu.

Z jednej strony stale mi powtarzał, że mam się wynosić, z drugiej słyszałam: „Tylko nic nie kombinuj, masz tu siedzieć”. Nie chciał plotek, że żona go zostawiła. Wszyscy mieli go uważać za krystalicznego katolika, człowieka sukcesu i milionera.

2 miliony z mojego konta

Ostatni raz dał mi pieniądze przed Bożym Narodzeniem w 2013 roku – 400 złotych. A wcześniej wyczyścił oba konta.

Było tak. W 2004 roku podzieliliśmy gospodarstwo na dwa mniejsze, aby otrzymywać wyższe dopłaty. Mnie przypadło około jednej trzeciej z 310 hektarów. Miałam dwa konta, prywatne i do gospodarstwa rolnego, na które wpływały dopłaty unijne. Mąż miał upoważnienie do obu. Jak przychodziły dopłaty, od razu przesyłał je na swój rachunek albo wypłacał. Pobrał z mojego konta w sumie około 2 milionów złotych. Poszłam do banku i odebrałam mu upoważnienia, ale za późno – w styczniu wyczyścił oba konta. Zostawił 2 czy 3 złote. Prosiłam go o pieniądze na zakupy, ale mnie wyśmiał. „Wynoś się, niech cię rodzina utrzymuje!” – usłyszałam.

Przyjdziesz na kolanach

Zdecydowałam się odejść od niego w połowie lutego 2014 roku, gdy wieczorem wrócił po kolejnej miesięcznicy.

„Szkoda mi naszego małżeństwa, jesteśmy ze sobą ponad 30 lat. Na stare lata takie rzeczy – zaczęłam. – Albo robimy grubą kreskę i nic nie ma, albo musimy się rozstać”. „Zachowaj resztki godności” – odparował.

Rano, gdy zadzwoniła bratowa, Waldek wyskoczył z łazienki. „Kurwa, ta twoja pierdolona rodzina od samego rana” – krzyczał. Chciał mnie uderzyć, ale zasłoniłam się drzwiami od spiżarki i trafił tylko w rękę. Ale zaczęłam krwawić.

Ubrałam się i pojechałam na komisariat. „On panią w końcu zabije” – mówi do mnie policjant. „Ja się będę wyprowadzać” – odparłam.

Miałam już plan. Dom pod Kościerzyną znalazłam w ofercie bankowej, poprzedni właściciele zbankrutowali. Prezes banku się zgodziła, że jeśli wpłacę pewną sumę, dadzą mi kredyt. Poprosiłam listonosza, żeby całą korespondencję do mnie zostawiał u koleżanki. I po raz pierwszy w życiu wypełniłam papiery, aby dostać dopłatę. 26 marca 2014 podpisałam akt notarialny.

Wiedziałam, że 9 kwietnia Waldek jak zwykle pojedzie na miesięcznicę. Przed wyjściem powiedział: „Tylko nic nie kombinuj. Jak wrócę, masz być w domu”. Coś przeczuwał, bo zachowywałam się inaczej. Wiedział też o mojej wizycie na policji. Słyszałam, jak teściowa opowiadała mu przez telefon, że ma na mnie oko i że przyjedzie brat męża, by mnie pilnować wieczorem. Rzeczywiście przyjechał, ale w końcu odpuścił.

Wyprowadziłam się w nocy. Od razu pojechałam na policję podać nowy adres i poinformować, że nie zaginęłam, jeśli mąż chciałby zgłosić zaginięcie. Policjant pogratulował mi odwagi.

W poniedziałek zadzwonił Waldek, krzyczał i straszył mnie prokuratorem. „Ja już jestem u siebie i nie boję się” – odparłam spokojnie.

Na początku było ciężko, nie tylko psychicznie. Poprosiłam znajomą, która miała bar w wiosce pod Kościerzyną, żeby mnie wzięła do kuchni. Robiłam wszystko, pracowałam na zmywaku, gotowałam, sprzątałam. Jak wychylałam głowę przez okienko, niektórzy wołali: „Pani Bonkowska, a co pani tam robi?”. „Pracuję” – śmiałam się.

Nie miałam wyjścia, musiałam zarobić na jedzenie dla siebie i psów. Pieniądze z mojej części gospodarstwa szły na kredyt.

Któregoś dnia Waldek przyjechał pod mój dom, krzątałam się w ogrodzie. Stał na ulicy, robił zdjęcia i strasznie na mnie krzyczał. Zamknęłam się i siedziałam skulona na podłodze.

Zaczął jeździć na msze do mojej nowej parafii. Podchodził uśmiechnięty, podawał rękę, żeby ludzie zobaczyli go z dobrej strony. A po cichu mówił: „Przyjdziesz do mnie na kolanach, będziesz przede mną pełzać. Tak cię załatwię”.

Oddałam do sądu sprawę o podział majątku. Zależy mi na udziale w tym, na co pracowałam przez 30 lat. Opuściłam dom, w którym mieszkałam 27 lat. Każdy kawałeczek ziemi był przeze mnie wypielęgnowany. Złożyłam wniosek, by sąd przyznał mi połowę majątku, czyli połowę gospodarstwa i połowę działek, które w czasie małżeństwa Waldek potajemnie kupował na swoje nazwisko.

Na sali sądowej mąż mówił, że tylko on pracował, a ja lubiłam się bawić, że trzy razy do roku wyjeżdżałam na wczasy.

W 2012 roku pojechaliśmy na tydzień do Turcji – to były moje pierwsze wczasy w życiu. Śmieje się, że będzie tak sprawę przeciągał, że nigdy nic nie dostanę.

– Wniosła pani o rozwód?

– Nie, ja rozwodu nie potrzebuję, jestem katoliczką, uważam, że tego, co Pan Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. Ale jeśli on złoży taki wniosek, zgodzę się. Nie wiem, czy z M. są nadal razem, ale znajomość z Waldkiem na pewno jej pomogła. Została radną. Dostała też posadę w państwowej firmie, jest zastępcą dyrektora.

Same kłamstwa

– Żona oskarża pana o stosowanie przemocy – chciałam porozmawiać z Waldemarem Bonkowskim

– Sama ode mnie odeszła, wyprowadziła się. Nie stosowałem żadnej przemocy – to są absurdalne argumenty. Same kłamstwa. Opowieści niezrównoważonej emocjonalnie kobiety – zakończył rozmowę.

***

CZY WALDEMAR BONKOWSKI SZKODZI PARTII?

Wyraża poglądy swojego elektoratu
Janusz Śniadek, od 2016 r. szef PiS na Pomorzu:

Gdy ktoś niesłusznie atakuje ludzi z mego otoczenia, zawsze będę ich bronił. Waldemar Bonkowski, owszem, jest osobą barwną i nietuzinkową, ale zdobyty przez niego mandat senatora i zaufanie wielu tysięcy Kaszubów, którzy oddali na niego swój głos, zasługują na szacunek. Protestuję przeciwko określaniu go mianem skandalisty. Mówi językiem prostym i dosadnym, tak jak większość zwykłych Polaków. Nie słyszałem, aby używał wulgaryzmów. Jest na pewno człowiekiem odważnym, niepokornym i konsekwentnym oraz patriotą, podobnie jak wielu Kaszubów w jego otoczeniu. Ja wiele rzeczy powiedziałbym inaczej niż on, nie ze wszystkim się zgadzam. Nawet jeśli pan senator gorszy „elity”, to wyraża poglądy swojego elektoratu. Mówi językiem części Polaków, którzy też zasługują na szacunek, i to ubogaca PiS.

– Senator ma na koncie prawomocny wyrok, to raczej PiS-u nie ubogaca.

– Sprawa sądowa zdarzyła się na długo przed tym, zanim zostałem szefem PiS na Pomorzu. Oczywiście musiałem zainteresować się przeszłością Waldka Bonkowskiego, kiedy miał startować w wyborach do sejmiku wojewódzkiego w 2014 roku, a rok później do Senatu. Wyrok uległ zatarciu i nie było żadnej przeszkody w jego kandydowaniu.

Nie szkodzi
Tadeusz Cymański, europoseł PiS z Kaszub:

Rzeczywiście pojawia się wiele negatywnych komentarzy, zwłaszcza że Senat jest izbą refleksji. Cóż – Waldek jest ekspresyjny i radykalny. Jest takie powiedzenie: „Każdy święty ma swoje wykręty”, najwyraźniej wyborcom Waldemara Bonkowskiego jego język odpowiada, bo dostał na Kaszubach duże poparcie. Jeśli to się nie przekłada na sondaże, to nie szkodzi.

Znajduje zrozumienie
Andrzej Jaworski, szef PiS na Pomorzu, 2010-15:

Z opinią dotyczącą Egiptu, czyli „syf, syf, syf”, nie zgadzam się totalnie. Byłem w Kairze jako obserwator podczas arabskiej wiosny, gdybym wcześniej wiedział, że Waldek zamierza wygłaszać tego typu sformułowania, zwróciłbym mu uwagę.

Mimo że jestem radykalny, to jednak nie posługiwałbym się takim słownictwem. Waldek jest dla mnie jest trybunem ludowym, który mówi twardym językiem, i czy się to komuś podoba, czy nie – znajduje zrozumienie wśród sporej grupy ludzi.

Sign up for free to join this conversation on GitHub. Already have an account? Sign in to comment