Skip to content

Instantly share code, notes, and snippets.

Show Gist options
  • Star 0 You must be signed in to star a gist
  • Fork 0 You must be signed in to fork a gist
  • Save Vegann/c5fadbf2e2ceaedc2b30f3ffba58ac69 to your computer and use it in GitHub Desktop.
Save Vegann/c5fadbf2e2ceaedc2b30f3ffba58ac69 to your computer and use it in GitHub Desktop.
Bitcoin: wirtualny zysk, realne groźby. Jak znany reporter zainwestował w kryptowaluty

Bitcoin: wirtualny zysk, realne groźby. Jak znany reporter zainwestował w kryptowaluty

Musiałem pogodzić się z myślą, że nie zarobię na tym tekście, a jeszcze dopłacę z emerytury. Mimo że przed wejściem na kryptorynek walutowy sięgnąłem do literatury poświęconej bitcoinowi

Janusz Rolicki* - polski dziennikarz, pisarz, publicysta i polityk

Wskoczył mi do głowy pomysł, aby po pięćdziesięciu latach przerwy napisać raz jeszcze reportaż uczestniczący. Novum w przyjętej metodzie polegało na braku zaplecza redakcyjnego. Przed pięćdziesięciu z górą laty, gdy w kieszeni miałem legitymację dziennikarską „Polityki”, czułem za sobą zaplecze wielkiego tygodnika. Z dużym spokojem mogłem konwojować krowy i świnie z Suwałk do Gdyni; brać w powiecie proszowickim łapówki jako likwidator szkód gradowych; spędzać miesiące na budowach, w pegeerach czy na łowiskach na Morzu Północnym. Pomimo redakcyjnej asekuracji na całe życie zapamiętałem zmienne amplitudy mego samopoczucia, gdy przyszło mi wracać z eskapady reporterskiej w połowie lat sześćdziesiątych z zagłębia tytoniowego z sumą 4,8 tys. złotych peerelowskich. Pochodziły z łapówek wręczonych mi przez chłopów za korzystne ich zdaniem obliczenie poniesionych przez nich szkód gradowych. Wtedy to, tak na wszelki wypadek, przed kupieniem biletu kolejowego z pierwszego napotkanego urzędu pocztowego wysłałem całą kwotę na redakcyjny adres „Polityki”. Dopiero fizyczne pozbycie się tych pieniędzy dało mi spokój wewnętrzny.

Tym razem musiałem się pogodzić z myślą, że nie tylko nie zarobię na pisanym przez siebie tekście, lecz jeszcze dopłacę do niego z emerytury.

Prezydent Bitcoin

Część reportaży w czasach środkowego Gomułki napisałem metodą tzw. obserwacji uczestniczącej, dlatego często pytano mnie, za kogo bym się przebrał dzisiaj. Odpowiadam: nie za pegeerowca czy budowlańca, ale za asystenta ministra czy prezesa, pomagiera bankstera, znaczącego menedżera. Te sfery, nazwijmy je wiodącymi dla życia zbiorowego, były dla dziennikarzy w tamtej epoce zamknięte nie tylko przez cenzurę.

Ostatnio jednak ni z tego, ni z owego wplątałem się w nurt gry o wielkie pieniądze serwowane przez rynek kryptowalutowy i związane z nim spółki brokerskie. W internecie, którego jestem dosyć nieporadnym uczestnikiem, pojawiły się reklamy wielkich pieniędzy wprost na wyciągnięcie ręki. Liczne anonse hulające po moim ekranie informowały, że za psi grosz na rynku kryptowalut można wygrać znaczące sumy. Na moim komputerze w szczycie pandemii co raz wyskakiwały reklamy informujące o sukcesach finansowych inwestujących w ten rynek polskich supercelebrytów. Raz był to Kuba Wojewódzki, innym razem Kamil Stoch, Robert Lewandowski czy sam prezes Solorz, twarz Hołowni, Trzaskowskiego, Morawieckiego itd., a o tym, że swych twarzy użyczyli, nie mieli zapewne pojęcia. W samym szczycie prezydenckiej kampanii wyborczej znalazłem prawdziwą perełkę: „Andrzej Duda ujawnił, że połowa jego przychodów – czyli zapewne prezydenckich – w 2020 roku została uzyskana z jednego projektu »Bitcoin«”. Jest to jednak, jak podkreślił pan prezydent, kontrowersyjna inwestycja, ponieważ globalna społeczność bankowa nie chce, aby przeciętny pracownik mógł korzystać z takich systemów zarabiania. „Właśnie potępili mnie – poskarżył się pan prezydent – za inwestowanie w to. Ale jeszcze bardziej będą mnie nienawidzić za to, że pokazałem to wszystkim”.

Te podniecające informacje uwiarygodniały dziesiątki wypowiedzi wygranych, szczęśliwych zjadaczy chleba. Pokazywano nawet ich twarze. Czytałem więc, że „pracownica Mc Donaldsa w Warszawie rzuciła pracę, gdy dowiedziała się, że zarobiła 568700 złotych za pomocą smartfona”. „Korzystałem z »Bitcoin Billionere« – pisał pan A.B. z Katowic – przez ponad dwa tygodnie, z początkowej wpłaty 954 złote wypracowałem 24901 zł zysku”. Natomiast pan A.J. z Torunia zawiadomił, „że połączył siły z przyjaciółmi i razem rozbiliśmy bank zaledwie po 3 tygodniach. Automat transakcyjny wykonuje całą pracę za ciebie”. I konkluzja: „Razem zarabiamy ponad 72 tysiące złotych na tydzień”.

W tym samym zbiorze znalazłem poradę praktyczną dla chętnych zatytułowaną: „Jak postępować aby przy pomocy 3 prostych kroków zacząć korzystać z platformy. Krok pierwszy – czytam – zarejestruj swoje konto za darmo; krok drugi wpłać minimalną kwotę 956 złotych i krok trzeci; wypłać zyski na swoje konto bankowe”. Pyszne!

Zastanawiało mnie, że ewentualne sprostowania czy skargi na ten sposób zarabiania, jak również wabienia klientów były per saldo mało widoczne.

Skoro było to kłamstwo internetowe sprokurowane przez nieuczciwe platformy rynkowe, to sprostowanie Kancelarii Prezydenta zatrudniającej przecież pół tysiąca osób nie powinno być jedynie piskliwe, czyli mało widoczne. Powiem brutalnie – psim obowiązkiem głowy państwa było stanowcze zaprzeczenie powyżej przytoczonym informacjom dowodzącym skutecznej aktywności Andrzeja Dudy na rynku kryptowalut... Obywatelskim obowiązkiem polityków jest nie tylko zaprzeczać takim reklamom, lecz także aktywnie z nimi walczyć i zabiegać o to, aby te zaprzeczenia nie były skryte pod tonami internetowego chłamu. Jak? Choćby na pierwszych stronach Google’a, na które trafiamy, zaczynając sesję internetową.

Bitcoin. Miliony z niczego

Tego niestety nie było. Nic więc dziwnego, że wokół tych reklam, których mnóstwo napotykałem, ilekroć tylko włączyłem komputer, kręciłem się przez całe lato, wraz z wieloma przyszłymi graczami, jak pies wokół jatki… Z jednej strony chciałem, aby były prawdziwe, a z drugiej miałem świadomość, że ich częstotliwość na moim ekranie jest pochodną wybrania przez Google’a określonych algorytmów.

Przed wejściem na ten kryptorynek walutowy sięgnąłem do literatury poświęconej bitcoinom. Jest wcale nie mała. Te całkiem nowe pieniądze, wręcz wirtualne, powstały jako wyraz sprzeciwu zwykłych ludzi wobec polityki monetarnej banków i rządów na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku. Stworzono je, można powiedzieć, z niczego. Bez monet i banknotów stały się walutą wirtualną, nad którą początkowo nie miały władzy ani banki, ani rządy.

Pierwsze bitcoiny miały wartość 20 centów amerykańskich, a dziś jeden jest wart ok. 18 tys. dolarów. Popularność nowej waluty wzięła się początkowo z jej anonimowości. Stąd opanowały rynek. Nie dziwi, że po czterech latach ich wartość sięgnęła 800 milionów dolarów. I wtedy przyszedł kryzys z powodu zniknięcia walut wymienianych na bitcoiny w kasach platformy. Efektem była czasowa blokada ich wymienialności. Twórca nowej waluty trafił za kratki i dziś ma liczne procesy. Rada w radę, w połowie właśnie co zakończonej dekady przystąpiono do częściowej reformy rynku kryptowalutowego i jako remedium na bezhołowie wprowadzono zasadę weryfikacji tożsamości graczy. Odtąd muszą udostępnić numery swych paszportów, rachunków i kart bankowych, adresy itd., itp. Chodziło o to, aby przypływ waluty na nowy rynek przestał być anonimowy. Ta zasada, nazwana potocznie antynarkotykową i antyterrorystyczną, jak zobaczymy dalej, została też przy okazji specjalnie wykorzystana przez nieuczciwe firmy dilerskie, które pojawiły się masowo na nowym rynku. Handel odbywa się na kilku platformach, a prowadzą go internetowe firmy, jak również szacowne banki. Bitcoin jeszcze nie rządzi światem, ale odgrywa w nim istotną rolę.

Światło, woda, gaz

Wracając do reklam, które mi się wyświetlały: inwestowanie ma się odbywać wedle specjalnych algorytmów, co zwalniało ze znawstwa giełdy. Ponadto każdy miał być prowadzony przez doradcę finansowego i automat. Postanowiłem, pomimo naturalnych oporów, sprawdzić, na ile zapowiedzi bajońskich zarobków rozmijają się z rzeczywistością.

1 września ub. roku poszedłem za reklamą i w specjalnym formularzu wpisałem swoje dane. Ledwie skończyłem, zadzwonił telefon i jakiś pan łamaną polszczyzną, bełkocząc nazwisko, przedstawił się jako reprezentant firmy dilerskiej Nekstra. Trzeba przyznać, że starał się być ujmujący. Prowadzony za rękę miałem przesłać kwotę na wskazane mi konto. Wyższą od zapowiadanej w reklamach: tysiąc euro. Zacząłem się wahać. Skoro zdecydowałem się na przekroczenie Rubikonu, przystałem na to.

Po wpłaceniu pieniędzy telefoniczny cicerone, lekko rozluźniony, zaproponował przerwę i objaśnił, że na tym kończą się nasze kontakty. Zadzwoni następny przewodnik, mój doradca inwestycyjny.

Zadzwonił następnego dnia. Po nim „dział administracyjny”. Potem przyszedł mail, że muszę zweryfikować swoje dane. Absurdalne, bo weryfikatorem była, jak uznałem, wpłata i zgłoszenie. I już nie Nekstra, a tajemnicze Bitsale.com oczekuje też kopii dokumentu tożsamości, a drugim dokumentem ma być rachunek za media typu: światło, woda, gaz. Trzeci dokument: kopia karty bankowej. Czyli skończyła się zabawa. Reportaż reportażem – pomyślałem – ale ja tych oczekiwań za Boga nie mogę spełnić. Spółka zarejestrowana była na Cyprze, a rozmówcy dzwonili, jak sprawdziłem po prefiksach, z państw nadbałtyckich. W przypływie paniki unieważniłem nawet kartę, którą dokonałem pierwszej wpłaty. Gdy powiedziałem pracownikowi banku, że dokonałem wpłaty pod wpływem internetowych reklam, odpowiedział, że on takich reklam w ogóle nie czyta.

Zirytowany wysłałem do firmy maila, zażądałem zwrotu wpłaconej sumy i unieważnienia ledwie co podpisanej umowy. Bez odpowiedzi.

Natomiast doradca finansowy w trakcie blisko godzinnej rozmowy szparko poprowadził mnie krok po kroku do stron, na których rejestruje się i prowadzi właściwą grę inwestycyjną. Usilnie też zachęcał do nowych wpłat. Zapewniał, że wyższa wpłata gwarantuje większe wypłaty.

– Panie Janusz – powiedział, bo ani on, ani koledzy nie używali innych przypadków, tylko mianownika. – Niech pan patrzy: Tesla kosztowała do niedawna 2500 dolarów, ale podzieliła swe akcje na pięć, idą w górę i niebawem podwoją wartość. W ciągu dwóch miesięcy gwarantuję na trzech, czterech akcjach zarobi pan 10 tys.

Aby było to w pełni plastyczne, wpisał na mej stronie internetowej tę sumę. Czynił tak dzięki urządzeniu Anydesk. Jego zasady nie rozumiałem, ale pozwalało mu zaglądać na mój ekran. Na koniec uruchomił trzy zlecenia i stałem się pełnotłustym graczem. Przy okazji zapewniał, w co nie wierzyłem, obserwując jego poczynania, że nie może sam na mej stronie niczego ani uruchomić, ani zatrzymać…

Nie śpij, bo stracisz

Zadzwonił następnego dnia.

– Panie Janusz! Pan spał, a Nekstra zarobiła 370 euro. Na dowód pokazał na ekranie, że stan mych aktywów wynosi teraz 1370 euro. Widzi pan, jak my pracujemy. Ale nic nie ma za darmo! Pan, panie Janusz, musi dopłacić pieniądze, aby zachować moją współpracę. A ja mam informację i ze mną nikt nie zginie. Z takimi klientami, którzy mają tak niskie konto jak pan, nie wolno mi współpracować. Mój szef się na to nigdy nie zgodzi. Niech pan patrzy i pomyśli.

I pokazał tabelkę, która wyskoczyła na mym ekranie: doradcę młodszego można mieć od stanu konta 2,5 tys. euro do 5 tys. To konto brązowe. Do 10 tys. srebrne, a powyżej 10 tys. złote. Odpowiedziałem, że nie dokonam żadnej wpłaty, i lekko się zdenerwował.

– Jak nie, to może pan Janusz wziąć kredyt, który dajemy. Pan pomyśl, za jedynie 2 proc. rocznie! Pan, panie Janusz, to rozumie, jaka to okazja? Bo u nas są tylko 2 proc. prowizji, podczas gdy w pana banku jest 6 proc. To co, nie opłaca się z tego kredytu skorzystać?

Odmawiałem z irytacją, ale co rusz mi przerywał i z coraz większym uporem nie tylko powtarzał swoje, ale też radził, abym udostępnił firmie swe dane rejestracyjne, bo nie będą mogli wypłacić wygranych ani zwrócić depozytu.

Powtarzam mu, by zwrócili mi pieniądze, a on zachęca, bym więcej wpłacał. Nie widząc wyjścia z sytuacji przypominającej, mocno w sumie prymitywne, pranie mózgu, przerwałem rozmowę.

Gdy w słuchawce zaległa cisza, skonstatowałem, że jestem kompletnie rozkojarzony i nie wiem, co dalej z tym fantem począć. Jedyne, w czym się umacniałem, dotyczyło decyzji, aby za Boga nie dawać im danych osobowych, o które tak nachalnie prosili. Te dane, jak z czasem dowiedziałem się z informacji znalezionych w internecie, mogłyby ułatwić ograbienie mnie z oszczędności bankowych. Skonstatowałem, że nieuczciwe platformy są czymś na kształt nowego Amber Gold. Te supozycje potwierdziły sens dziennikarskiej penetracji, a to skłoniło mnie, mimo wszystko, do pozostania w tej Nekstrze vel Bitsale, bo to była chyba jej druga nazwa.

Cierpliwy słuchacz

Zaczęło mnie korcić, aby odwołać się do jakiejś pomocnej władzy, ale co z reportażem? Tak więc rada w radę nocą postanowiłem, że klina wybiję klinem i aby reportaż nie był zbyt jednostronny, poszukam nowej firmy i spróbuję się zarejestrować na innym koncie dilerskim, tyle że za mniejsze pieniądze...

Wystukuję w Google’u firmę „Bitcoin era”, choć takich firm jest bez liku. Wypełniam ankietę, co sprawia, że dzwoni mój telefon. Tym razem firma brokerska Traderschain.com, zarejestrowana na Wyspach Marshalla (na Pacyfiku). Sprawdzam w encyklopedii – jako tradycjonalista wierzę jej bardziej niż internetowej logopedii – jest to dawna kolonia niemiecka, po pierwszej wojnie japońska, a po drugiej światowej amerykańska. Traderschain.com poprzestaje skromnie na depozycie ogłaszanym w reklamach – 250 dolarów, ale oczekują dodatkowych dopłat oraz przejścia przez znane mi już procedury weryfikacyjne.

Procedury odrzucam, ale nie robi to na nich wrażenia. I też dzwonią ze wschodniej Europy, a nie z Pacyfiku, co mnie dziwi. Mają wschodni akcent i polszczyznę w ograniczonym zakresie. W odróżnieniu od większości graczy nie mam o to do nich pretensji.

Rozpoczęła się moja gehenna na kryptowalutowym rynku. Ponieważ to rynek wirtualny, to wszelkie kontakty odbywają się telefonicznie i komputerowo. Dostęp do rozmów z doradcami, jak wkrótce zauważyłem, był zdecydowanie jednostronny. Dzwonić mogli do mnie, kiedy chcieli, mnie przypisana została rola słuchacza. Dzwonili z niezidentyfikowanego numeru albo podszywali się pod inne. Jeśli nie miałem pieniędzy, to znów proponowali kredyty „chwilówki” dostępne u nich na wyciągnięcie ręki.

– Panie Janusz, niech pan bierze i spłaca pobrane pieniądze z wygranych.

Fundusze były osiągalne na kliknięcie odpowiedniego guziczka w klawiaturze. Ale warunkiem sine qua non kredytu było dokonanie procedury weryfikacyjnej.

W malinach

Na naszym rynku, jak czytam, jest już ponad 60 platform zdyskwalifikowanych z powodu stosowania nieuczciwych praktyk. Ale w Polsce nie oznacza to wyrzucenia z internetu.

Na rynku CFD poświęconym handlowi kursem walut, jak wynika z lektury stronic internetowych, przegrywa aż 77 proc. uczestników. Z tym że każdy z nas, grających, aby się dowiedzieć, czy firma X bądź Y jest uczciwa, musi odbyć potężne prawie studia, przeszukując wnikliwie dziesiątki i setki stron internetowych.

Aby dłużej nie dręczyć czytelników, powiem, że obie firmy, z którymi inwestowałem, były na listach nieuczciwych uczestników rynku internetowego. Trudno nawet oskarżać kogokolwiek za wrzucenie mnie w te maliny. Traderschain, jak zorientowałem się po czasie, została wyrzucona z Wielkiej Brytanii, co skłoniło ją do poszukiwania pieczonych gołąbków w Polsce. Tą samą drogą przyszła do nas Nekstra vel Bitsale. Kiedy została z tamtego rynku relegowana, nazwała się Nekstra i rozgościła się w Polsce.

Pieniądze do tak zwanego inwestowania przynoszą na ten rynek zwykli zjadacze chleba, niemający głębokiej wiedzy na temat kryptowalut i samego rynku. Stąd bierze się wielkie zainteresowanie ze strony firm dilerskich nowymi klientami. Dilerzy z pośpiechu czy braku rozwagi już po pierwszych kontaktach z nimi wpadają jednak w pewną autopułapkę. Z jednej strony obiecują wielkie pieniądze za małe depozyty, a zaraz po rejestracji nowego klienta domagają się niecierpliwie kolejnych dużych wpłat. Wzbudzają tym samym, chcąc nie chcąc, nieufność, a to prowadzi do paniki i chęci wycofania się z coraz bardziej podejrzanie wyglądającej gry. I koło się zamyka.

Muszę powiedzieć, że mój doradca z Nekstry pracował nade mną z oddaniem przez cały tydzień, obiecując mi złote góry, o ile tylko zgodzę się dopłacić kilka tysięcy euro. Przypomnę, że pierwszego dnia miałem rzekomo wygrać nawet 370 euro. Gdy powiadomiony zostałem o wygranej, natychmiast oświadczyłem, że chętnie wezmę te pieniądze. Niestety szybko zniknęły z mego ekranu.

Naciskany zaproponowałem, żeby pieniądze do inwestowania, skoro są niezbędne, czerpał z tego mojego wirtualnego konta. Będzie to przecież możliwe po uzyskaniu przeze mnie dwóch i pół tysiąca euro. Propozycję uznał za niedorzeczną. Dopiero gdy cicerone uznał, że ekstra pieniędzy ze mnie nie wyciśnie, obraził się zdecydowanie i powiedział, że w tej sytuacji pozostawia mi samodzielne inwestowanie. Miałem odtąd zostać sam na sam z wykresami mych wzlotów i upadków giełdowych. Aby dodatkowo skomplikować moją sytuację, cynicznie sprowokował trzy decyzje giełdowe, które, jak uznałem, musiały doprowadzić do zmniejszenia oficjalnego stanu mego konta, i nie mogłem wykluczyć, że miało to charakter wirtualny. Gdy stan konta spadł poniżej 700 euro, oświadczyłem, że domagam się zwrotu. Jeden z doradców wycedził przez zęby, że zrobią to, ale muszę dokonać weryfikacji danych. Powtórzyłem, jak już wielekroć poprzednio, że nigdy się na to nie zgodzę. Wtedy doradców zastąpili w nękaniu „analitycy finansowi”, jak o sobie mówili urzędnicy obu platform. Były to dwie-trzy kobiety i tylu samo mężczyzn. O dopłatach przestali wspominać. Mówiłem, że nie może być tak, by zasady regulaminu obejmowały tylko jedną stronę, czym doprowadzałem ich do prawdziwych wybuchów złości. Zorientowałem się szybko, że brak dokumentów stanowi ich miękkie podbrzusze.

Czarodziejska różdżka

Napisałem, że jako uczestnik tego rynku byłem straszony i szantażowany. Otóż jedna z tak zwanych analityczek powtórzyła w listopadzie starą śpiewkę, że aby odzyskać zdeponowane u nich pieniądze i zamknąć rachunki giełdowe, muszę się zweryfikować. Odpowiedziałem, że rachunki mogą zamknąć doradcy, którzy, jak widziałem, własną ręką rysowali na mym ekranie pozornie informacyjne esy-floresy. Wtedy zaproponowała, abym sam zamknął rachunek. Gdy wyraziłem zgodę, dzień czy dwa później mój cicerone rynkowy zdalnie narysował ikonę swej firmy na moim pulpicie. Gdy w nią kliknąłem, otworzyły się moje trzy wciąż aktywne rachunki na platformie Traderschain. Nie czekając na zachęty, zamknąłem rachunek dodatni. Miałem na nim, jak zauważyłem, 111 dolarów wygranej nadwyżki, więc wyraziłem ochotę zamknięcia dwóch pozostałych. Były na minusie. W odpowiedzi usłyszałem, że zostanę obciążony spłatą zadłużenia, bo platforma miała udzielić mi na ten cel jakiegoś poręczenia bądź kredytu (nie sprecyzowała tego jasno). Miało to kosztować 1500 dolarów. Odpowiedziałem więc, że to bzdura, i po wypowiedzeniu tych słów jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki pozostałem sam na sam z ekranem. Miałem dosyć, kliknąłem i zamknąłem oba rachunki. Po chwili okazało się, że na tym wirtualnym koncie mam per saldo 220 dolarów, czyli nie może mi grozić zapowiadana kara, którą wobec mnie szafowano. Od tej pory groźby zniknęły.

Swój względny spokój przypisuję temu, że oparłem się presji udostępnienia im moich dokumentów. Sama ta zasada, jak pisałem wyżej, miała stanowić ochronę przed inwazją terrorystów i producentów narkotyków. Tymczasem stała się narzędziem do „golenia” inwestorów takich jak ja.

Nie odzyskałem wpłaconych pieniędzy. Nie przysługują mi jako temu, który odmówił weryfikacji w obu firmach. I jestem nękany telefonami, które są nie do odebrania, bo zazwyczaj czas dzwonienia to jeden, dwa sygnały.

17 grudnia wysłałem do Traderschain i Bitsale prośbę o zamknięcie rachunków. Jest to równoznaczne ze zwrotem wolnych kwot zdeponowanych w obu firmach. Na wezwanie odpowiedziała na razie tylko Bitsale.com – że takich rachunków nie prowadzą. Stwierdzili, że pełnili jedynie funkcję kantoru kryptowalut, w którym wymieniłem euro na bitcoiny, a resztę powierzyli Nekstrze. Spytałem, że skoro są tylko kantorem, to jak wytłumaczą żądania, abym im przesłał dokumenty celem weryfikacji konta. Tym samym dowiedli moim zdaniem swej nieuczciwości. Po pierwsze, prawem kaduka powierzyli mnie Nekstrze, a po drugie, nękali mailami, domagając się rejestracji, a nie mieli rzekomo z nią nic wspólnego.

Zabawnym postscriptum do tej awanturki była reakcja Nekstry, która sama z siebie, wcale nie ponaglana przeze mnie, umożliwiła mi wejście internetowe na mój rachunek. Okazało się, że jest wyzerowany, pomimo że oficjalnie tylko ja mogłem tego dokonać. A ponadto stwierdziłem, że dokonano na nim aż 17 operacji walutowych, podczas gdy tylko o trzech, dokonanych w mej obecności, wiedziałem!

Bezhołowie w kryptowalutach

Wbrew zasadzie przyjętej przez współczesnych reporterów, że do nich należy jedynie opisywanie świata, a nie komentowanie prezentowanych obrazków z życia, zgodnie ze swymi nawykami sprzed lat spróbuję to, co widziałem, skomentować.

Kapitalizm zawitał nad Wisłę z nagła – bez żadnego przygotowania społeczeństwa. Powodując tym samym wiele spustoszeń finansowych i mentalnych, których częściowym co najmniej efektem są dzisiejsze zawirowania polityczne w Polsce... Stawiam tezę, że Jarosław Kaczyński, po ćwierćwieczu przywracania kapitalizmu, swym pararozdawnictwem, chcąc nie chcąc, przynajmniej częściowo w odczuciu tzw. elektoratu zrehabilitował PRL. A dziś zmierza do wprowadzenia w Polsce, tylekroć skompromitowanego w świecie, kapitalizmu państwowego. Wyrazem tego są wciąż rosnące w siłę i znaczenie polityczne spółki skarbu państwa, z jego pochodną – kolesiostwem, korupcją i oszustwami. Jest regułą, że gdy rządzące ekipy źle i nieporadnie, jak za PRL, gospodarują, sięgają beztrosko po miliardy z budżetu – patrz publiczne radio i telewizja, LOT, stocznia, kanał przez Mierzeję Wiślaną itd. Nie poprawiają tym trwale sytuacji kraju, lecz jedynie tworzą pozory, że jest klawo i lepiej nigdy nie było.

Odnosi się wrażenie, że rządzący nie potrafią w dobie pandemii zwłaszcza stawiać Polski z głowy na nogi. A tymczasem pilnego remontu wymaga opisana tu sfera działalności finansowo-gospodarczej. W tej dziedzinie nadziewamy się co krok na coraz to nowe i nowsze afery. Przypomnę Amber Gold, GetBack, SKOK-i czy wreszcie bulwersujące zamieszanie wokół Czarneckiego i próbę nacjonalizacji jednego z jego banków. Poświadcza to bezhołowie w państwie i dowodzi nieporadności służb powołanych do chronienia bezpieczeństwa finansowego obywateli.

Wielka Brytania, kraj bez żadnych sentymentów do tzw. realsocjalizmu, potrafiła sytuację na swym rynku kryptowalut uporządkować zgodnie ze zdrowym rozsądkiem i poczuciem przyzwoitości. Jej urząd kontrolujący rynek jest z prawdziwego zdarzenia. My tego nie umiemy. Stąd nieuczciwe platformy przeganiane z Wysp Brytyjskich i innych krajów starego kapitalizmu w Polsce znajdują przytulisko. Brak licencji na handel na rynkach typu Forex firmy takie jak Traderschain z tamtego rynku eliminuje. A my nie potrafimy postawić temu tamy. Nie istnieją u nas nawet licencje na handel z Polski na rynku kryptowalut. Dlaczego?

Minister Zbigniew Ziobro, car, boh i wajenny naczalnik, zajmuje się wszystkim, tylko nie tym, co do niego należy. Oto kilka wybranych komentarzy polskich graczy na rynku wirtualnym na temat Nekstry i Traderschain:

„Akinomonia: – Jestem na platformie Nekstra. Wpłaciłam łącznie 2500 euro. (…) Zostałam totalnie zmanipulowana (…) Ja już niestety nie mam z czego płacić. Mam rodzinę. Czworo małych dzieci, chciałam polepszyć nasz skromny byt i niestety chyba już straciłam te pieniądze, bo nie wiem, jak je odzyskać.

Darek: – Dzień dobry, obawiam się, że już Pani nic nie odzyska. Jeśli będzie się pani wycofywać z tzw. aktywnego konta, zaczną używać Pani dokumentów. Radziłbym Pani jak najszybciej zablokować dokumenty... (…)

Oszukali: – Zakup został dokonany na rzecz Bitsel.com, a portfel otworzyłem z ich pomocą właśnie w Nekstra, po zapłaceniu zadzwonił starszy analityk, straszny człowiek i sposób rozmowy, i namawiał, żeby jeszcze zainwestować 1000 euro... na szczęście się nie zgodziłem.

Rafal 9: – Jestem w podobnej sytuacji. Dokumentów na pewno nie wyślę, bo to jest potencjalna próba wyłudzenia danych osobowych... dzwonią za każdym razem z innego numeru (…)

Krzyś: – Złodzieje!!! Pożegnajcie się z tymi 250 euro (oby nie więcej). Ostrzegam!!!!

Eva: – (…) Zgłosiłam też sprawę na policję, policja na prokuraturę, ale umorzono postępowanie. Nie można udowodnić wyłudzenia i oszustwa, bo na platformie jest punkt w regulaminie, że sami odpowiadamy za inwestycje...

Darek: – Założyłem konto na Nekstra i wpłaciłem 250 euro.... (…) Wygląda na to, że policja w Polsce nie potrafi sobie poradzić z przestępczością internetową i oszukany człowiek sam zostaje na pobojowisku...

Wróbelek: – Również zostałam oszukana, wyłudzili ode mnie 1800 euro. (…) Nie wiem jak mam odzyskać pieniądze?

Justyna: – Partner niestety dał się wciągnąć w tę maszynkę i stracił około 15 tysięcy złotych... Ostrzegam, sprawdzajcie, weryfikujcie i inwigilujcie platformy, na pewno są uczciwe firmy. (…)”.

W Anglii wystarczyło kilka podobnych opinii, aby nieuczciwa platforma została wywalona z rynku. Polscy gracze są bezradni. Znają procedury, korzystają z pomocy banków, policji, ale efekt zazwyczaj mierny. Nie ma skutecznej blokady dla nieuczciwych podmiotów, które oszukują i reklamują się do woli. Przykładowo – Bitcoin Billionere, firma akurat ze złą reputacją, należy do głównych reklamodawców na polskim rynku. Cytowaliśmy jej bezczelne anonse, podszywanie się pod osoby publiczne – rzekomo inwestujące u niej z powodzeniem. Prowadzi to do nazbyt częstego skołowania polskich internautów, a państwo przechodzi wobec tych faktów obojętnie.

A przecież szkody wyrządzane przez te firmy są równie dotkliwe jak straty, które ponieśli klienci Amber Gold, SKOK-ów czy GetBacku.

*Janusz Rolicki - polski dziennikarz, pisarz, publicysta i polityk, autor licznych zbiorów reportaży, a także wywiadów rzek z Edwardem Gierkiem i Zbigniewem Bujakiem, w latach 1996-2001 redaktor naczelny „Trybuny”. W latach 60. pracował jako reporter w „Polityce”, w której pisał słynne reportaże wcieleniowe. Podszywając się pod różne postacie, pokazywał patologię systemu: korupcję, nepotyzm, marnotrawstwo. Reportaże te zostały wydane w zbiorach pt. „Brałem łapówki”, „Z życiem pod pachę”, „Nie tylko brałem”

Zapisz się na przegląd wydarzeń.

Codziennie rano i wieczorem

 
Wyborcza to Wy, piszcie:

listy@wyborcza.pl

Sign up for free to join this conversation on GitHub. Already have an account? Sign in to comment